W połowie czerwca oficjalnie otwierają się po sezonowej przerwie Słowackie szlaki w Tatrach. Postanawiamy, że nie ma sensu marnować czasu, i ruszamy tam w najbliższym wolnym terminie.
W trakcie zimowej przerwy planujemy na ten rok cztery pętle w Tatrach Zachodnich przechodzące przez przynajmniej cztery dwutysięczniki, które nazwaliśmy skrótowo Salatynami, Barańcami oraz Otargańcami. Na pierwszy ogień wybraliśmy Salatyny, czyli fragment Głównej Grani Tatr od Brestowej do Banikowskiej Przełęczy
Do Spalenej Chaty przybywamy w piątek po godzinie 21:00. Jemy kolację we wspólnej kuchni i chwilę później padamy spać. Budziki ustawiamy na 05:00.
Zarówno prognozy jak i aura od rana nas nie rozpieszczają. Mgła, chmury, deszcz i wilgoć przypominają nam bardziej majówkowy klimat Kotliny Kłodzkiej, niż pierwsze tygodnie lata, ale taki jest urok wysokich gór. W upierdliwej, ale jeszcze nie męczącej mżawce wychodzimy z Chaty i kierujemy się na niebieski szlak po drugiej stronie parkingu.
Od samego początku zaczynamy piąć się do góry. Zdobywamy wysokość kilkukrotnie przecinając biegnący tu wyciąg krzesełkowy, który o tej jednak porze nie jest jeszcze czynny. Gdy szlak skręca do Spalenego Żlebu tracimy wyciąg z oczu.
Podejście żlebem to głównie walka z zaroślami, wysoką, mokrą trawą oraz nasilającym się deszczem. W połowie podejścia moje wysłużone już buty są całkowicie przemoczone. Po dwóch godzinach wychodzimy na pierwszy, niewybitny wierzchołek bocznej grani - Skrajny Salatyn. Przeszpejowujemy się (włącznie ze skarpetkami) korzystając z postawionego tu piknikowego stolika i po chwili ruszamy dalej w mgłę, która ogranicza widoczność do maksymalnie kilku metrów.
Po trochę ponad godzinie podejścia przyjemną, kamienną ścieżką meldujemy się na naszym pierwszym dziś wierzchołku Głównej Grani - Brestowej. Przez wiatr, deszcz i brak jakichkolwiek widoków zostajemy tu jednak jedynie kilkadziesiąt sekund, i ruszamy dalej czerwonym szlakiem w kierunku południowym.
W tym momencie leje już przeraźliwie, my jednak, nie do końca wiedząc, co czeka nas dalej, nawet nie myślimy o zawróceniu. Na Salatyńskiej Przełęczy widzimy pierwszy dziś śnieg, na szczęście płat nie wchodzi na szlak, mijamy go więc z daleka. Po około 150 metrowym prostym podejściu osiągamy nasz pierwszy dziś dwutysięcznik - Salatyn (2048m npm). Spotykamy tu pierwszą tego dnia grupę turystów, zamieniamy kilka słów i lecimy dalej. Chwilę później, na szczycie drugiego dwutysięcznika, Małego Salatyna (2046m npm) mijamy odejście szlaku zielonego w dół doliny Głębokiej.
Wchodzimy teraz na Grań Skrzyniarek. Ten kolejny odcinek Głównej Tatrzańskiej Grani znacząco różni się od łagodnego i trawiastego odcinka Salatyńskiego. Szlak biegnie po ogromnych kamieniach, a potem ścieżką trawersując skalną ścianę od strony doliny Parzychwost. Dochodzimy do pierwszego spiętrzenia w grani, na które wdrapujemy się po pochylonej, mokrej płycie. Za strzelistą turnią kończącą spiętrzenie zaczyna się łagodna ścieżka, prowadząca do kolejnej skalnej ściany. Kilka dość oczywistych stopni oraz chwytów później stajemy na jej szczycie.
Po kilku minutach względnie spokojnego marszu trafiamy na kolejną skalną grań, którą znów trawersujemy od strony Parzychwistu. Tym razem jednak fragment jest ostro przepaścisty, i po raz pierwszy w dzisiejszym dniu dziękujemy mgle za zamaskowanie ekspozycji.
Chwilę po trawersie czeka nas wspinaczka ubezpieczoną łańcuchami ścianą, a potem przejście wąską grzędą do najgorszego fragmentu całej dzisiejszej trasy - pochyłej, mokrej (a więc i śliskiej) płyty zablokowanej nad przepaścistym żlebem Doliny Zadniej Salatyńskiej. Całe szczęście nad płytą zamocowany jest łańcuch. Kontynuując przejście chodnikiem pod wielkimi skalnymi płytami dochodzimy na szczyt kolejnego dziś dwutysięcznika - Spalonej Kopy (2083m npm). Wierzchołek nie jest w żaden sposób oznaczony, nie ma tu nic oprócz kilku koleb. Czekamy na resztę grupy i ruszamy w dół w kierunku Spalonej Przełęczy.
Początkowo schodzimy delikatnym, trawiastym zboczem, które dość szybko ustępuje miejsca skałom. Mimo ogromnego deszczu i wiatru schodzimy pewnie, stopnie są oczywiste, orientacyjnie także nie mamy żadnych problemów. Po chwili zaczynamy piąć się do góry po pionowej ścianie zbudowanej z dużych płyt, wyposażonej jednak w wygodne chwyty i łańcuch do pomocy. Wyprowadza nas ona na skalistą grań którą wychodzimy na ostatni tego dnia dwutysięcznik - Pachoł (2167m npm). Na szczycie robimy zdjęcia z krzyżem i czekamy na resztę zespołu. Przed uciążliwym wiatrem próbujemy schować się za kamiennym murem podszczytowej koleby.
Z Pachoła schodzimy na Banikowską Przełęcz, za którą zaczyna się najtrudniejszy szlak Tatr Zachodnich (a raczej najtrudniejsza część najtrudniejszego szlaku, bo często zalicza się do Grani Rohaczy odcinek już od Brestowej). Spalona Dolina do której wchodzimy, z racji północnej wystawy, jest praktycznie cała pokryta śniegiem. Biel (razem z mgłą) ustępują dopiero na wysokości Rohackiego Wodospadu. Stąd po nieco ponad godzinie wracamy do Spalenej Chaty.
Komentarze