Po sobotniej wizycie na Turbaczu w Gorcach postanawiamy czas w niedzielę przed powrotem do domu wykorzystać na kolejną mini-wycieczkę. Wybór pada na Mogielicę, najwyższy szczyt Beskidu Wyspowego, oddaloną od miejsca w którym nocowaliśmy o raptem 40 minut jazdy.
Zatrzymujemy się na przełęczy Rydza Śmigłego w Choszczówkach. Jest tu dość spory parking, który o tej porze (zarówno roku jak i dnia) jest w znakomitej większości pusty. Ruszamy szutrową drogą w kierunku najbliższych zabudowań wg wskazań zielonego szlaku. Po krótkiej chwili szlak schodzi do lasu. Walcząc z błotem, kamieniami i płynącym szlakiem strumieniem, zaraz przed przekroczeniem granicy 1000m npm. dochodzimy do Wyśnikówki - rozległej polany pod szczytem Mogielicy, skąd, póki co nieśmiało przez chmury i mgłę, ukazują nam się Tatry. Niecałe pół godziny później (po półtorej godziny od opuszczenia samochodu) osiągamy wierzchołek.
Sam szczyt trudno uznać za urokliwy - jest całkowicie zalesiony, delikatnie zaśmiecony, pieczątki w skrzynce pod tabliczką zostały ukradzione lub zniszczone. Stoi na nim jednak ukończona kilka tygodni temu wieża widokowa. Wg danych z internetu została już oficjalnie otwarta, jednak umieszczona na pobliskiej planszy z mapą tabliczka informuje, że budowa nie została jeszcze odebrana. Mimo tego decydujemy się wejść na górę - tu pierwszy raz tego dnia przydają się raki.
Te 23 metry wystarczają, żeby widok całkowicie się zmienił. Ze szczytu wieży widzimy bardzo dokładnie odwiedzone wczoraj Gorce, praktycznie całe Tatry czy Pieniny. Mroźny wiatr nie pozwala nam jednak zostać tam długo, schodzimy więc po kilkunastu minutach.
Do samochodu wracamy okrężną ścieżką - schodzimy z przeciwnej strony, dalej podążając zielonym szlakiem, by po 10 minutach odbić w lewo na szlak żółty. W mieszaninie błota i śniegu dochodzimy po niecałej godzinie do asfaltowej drogi, którą prowadzi czerwony szlak. Pół godziny później meldujemy się przy samochodzie. Całość zajęła nam niecałe 3h30m, pokonaliśmy 11km i 600m przewyższenia.
Komentarze