Otwarcie kolejki z przełęczy Pordoi na szczyt Sas Pordoi (2950m npm) sprawiło, że Piz Boe jest dziś najłatwiejszym do odwiedzenia trzytysięcznikiem Dolomitów. Niestety, jak wiadomo, w górach łatwość wpływa także na popularność szczytu, a tłumy turystów liczone w setkach nie do końca są tym, czego szukamy w trakcie naszych wypraw.
Niemniej z racji braku pomysłów na spędzenie dnia restowego, postanawiamy odwiedzić schronisko Capanna Piz Fassa chociażby na kawę.
Samochód parkujemy na płatnym parkingu przy dolnej stacji kolejki. Za niespełna €30 kupujemy dwustronny bilet na kolejkę. Pojedynczy wagonik (niczym na Kasprowym) zabiera nas w kilkuminutową podróż na szczyt Sas Pordoi, z którego wspaniale widać całą grupę Sella wraz z jej najwyższym szczytem - naszą dzisiejszą destynacją - Piz Boe.
Kilka minut spędzamy na podziwianiu widoków, kolejnych kilka na fotografowaniu wieszczków, śnieżek, i innych lokalnych gatunków ptaków. Później ruszamy w dół, do schroniska Forcella Pordoi.
Schronisko to znajduje się ponad 120 metrów niżej niż nasz dzisiejszy punkt startowy. Prowadzi do niego momentami stromawy, ale raczej spacerowy szlak, na początku nieco przepaścisty. Schronisko jest małą chatką w której można zjeść, napić się, kupić znaczki czy książeczki, albo odbić sobie pieczątkę. Na miejscu jest także toaleta.
Po chwili opuszczamy schronisko i ruszamy w kierunku szczytu. Po drodze mijamy drogowskaz na boczną ścieżkę, nie wiemy dokąd ona prowadzi, postanawiamy sprawdzić to w drodze powrotnej. Pnąc się powoli przez księżycowy krajobraz grupy Sella podziwiamy resztę szczytów grupy górujących nad płaskowyżem. Rozpoznaję wśród nich Piz Miara (2964m npm), zdradza go masywny krzyż na czubku.
Kilka stromszych podejść ubezpieczone jest ferratą, nie jest to jednak trudność która do użycia tych zabezpieczeń zmusza - my nie mieliśmy ze sobą nawet kasków, nie mówiąc o lonży czy uprzęży. Chwilę później dochodzimy do szczytu (3152m).
Stoi na nim schronisko Rifugio Capanna Piz Fassa - aktualnie jeden wielki plac budowy. Schronisko działa normalnie (wypijamy tam espresso przed dalszą podróżą) ale wszędzie dookoła niego porozrzucane są deski, pręty, teowniki i mnóstwo innych budowlanych materiałów, których nie potrafię nazwać. W samych schronisku i jego okolicach piknikuje pewnie około 200 osób, klimatem więc przypomina schronisko nad Mokiem w wakacyjne popołudnie czy kolejkę do Regionalnego Baru Mlecznego w Zakopanem - zdecydowanie nie nasz klimat. Dla Oliwii jest to pierwszy trzytysięcznik w życiu, robimy więc pamiątkowe zdjęcie i ruszamy w drogę powrotną.
Schodzimy z wierzchołka na stronę przeciwną niż ta, z której tu przyszliśmy. Po przejsciu krótkiej, sypkiej, grani dochodzimy do wilgotnych schodów pomiędzy którymi płynie wodospad. W dalszej części płaskowyżu do którego właśnie dochodzimy widać schronisko Rifugio Boe. My skręcamy tu jednak w lewo, przechodząc pod ogromną ścianą szczytowej turni. Chwilę za nią łączymy się ze szlakiem, którym tu przyszliśmy.
Po chwili dochodzimy do rozwidlenia drogi, które mijaliśmy idąc na szczyt. Podchodzimy najpierw zakosami, potem dość stromym piargiem na przełęcz z charakterystycznym oknem (znajomy miejscowy przewodnik powie mi później, że pętla z parkingu tutaj, i zjazd na nartach do parkingu żlebem z przełęczy to jego ulubiona narciarska tura w tej okolicy. Kilka minut później stajemy pod krzyżem szczytowym Sass de Forcia (2925m) - to nasz ósmy szczyt na wyjeździe.
Spędzamy na nim chwilę, po czym tą samą drogą wracamy do kolejki. Dwadzieścia minut później siedzimy już w samochodzie i wracamy do Cortiny.
Komentarze