W ramach rozbiegu przed letnim sezonem chcemy sprawdzić, jak Mojo poradzi sobie na kilkugodzinnej górskiej wycieczce. Ostatni raz towarzyszył nam w Bieszczadach 3 lata temu, jednak wtedy przewyższenia które pokonywaliśmy były dość śmieszne - z psem nie można wejść na teren Bieszczadzkiego Parku Narodowego. Z racji tego, że taki sam durny zakaz obowiązuje także w innych parkach (jak Tatrzański czy Babiogórski), postanawiamy zawitać w nieodwiedzane przez nas od ponad 30 lat Karkonosze.
Tamtejszy park przygotował nawet specjalną mapkę z zaznaczonymi szlakami, którymi czworonogi mogą się poruszać. Rezerwujemy więc nocleg w Karpaczu, w piątek wieczorem wsiadamy w auto, i chwilę po północy dojeżdżamy na miejsce.
Rano parkujemy przy Karkonoskiej, niedaleko Świątyni Wang, dwunastowiecznego kościoła, który w 1842 roku sprowadził tu z Norwegii król Prus. Kościół jest aktualnie zamknięty, poza tym i tak nie można do niego wchodzić z psem.
Ruszamy szerokim i delikatnie wznoszącym się żółtym szlakiem przez las. Wybrukowaną ścieżką idziemy trochę ponad kilometr - zaraz za odejściem szlaku czarnego pod Rówienką zaczyna się pierwsze obejście - fragment żółtego szlaku jest zamknięty, można jednak przejść dalej niebieskim. Po niespełna kwadransie wracamy na początkowy szlak, i idziemy nim jeszcze przez kilkanaście minut.
Chwilę po przekroczeniu Białego Potoku narafiamy na kolejne obejście, tym razem przez Domek Myśliwski KPN, potem kawałek szerszą droga przystosowaną do samochodów, a na sam koniec węższą, leśną ścieżką. Po kamiennych schodach wyprowadza nas ona na wprost do Samotni.
Samotnia jest jednym z najstarszych schronisk aktualnie znajdujących się na terenie Polski, do tego pięknie umiejscowionym w polodowcowym kotle nad brzegiem Małego Stawu. Przysiadamy tu na chwilę na śniadanie (nasze i pieska) i zdjęcia, po czym ruszamy kamiennymi schodami schowanymi za schroniskiem.
Po niecałych 10 minutach marszu docieramy do Akademickiej Strzechy, kolejnego Karkonoskiego schroniska o bardzo ciekawej historii. Jest tu jednak tłum ludzi a wraz z nimi gwar, krzyk, swąd grillowanej kiełbasy i zapach tytoniu i piwa. Nie do końca są to atrakcje, których szuka się na górskiej wycieczce. Przechodzimy więc bez zatrzymywania się.
Szerokim, kamiennym traktem pniemy się delikatnie do góry. Mijamy nieczynny o tej porze narciarski wyciąg, i odbijając na południe wchodzimy na zachodni koniec Białego Jaru. Półtora kilometra wyżej osiągamy grań graniczną, którą będziemy iść już aż do końca. Nie tak daleko przed nami wyrasta majestatycznie Śnieżka.
Po kolejnych 10 minutach, mijając Śląski Dom, zaczynamy piąć się wąskimi schodami w górę. Na tym dość stromym i męczącym odcinku pokonujemy około 200 metrów przewyższenia na niecałym kilometrze. Idziemy dość szybkim krokiem, próbując wyminąć idących wolniej, i nie zderzyć się ze schodzącymi z góry. Pobocze szlaku usiane jest zmęczonymi turystami różnych narodowości, którzy przecenili swoją wytrzymałość i nie dają rady iść dalej. Po trochę ponad kwadransie meldujemy się na wierzchołku.
Mimo bardzo ostrego wiatru i jednocyfrowej temperatury tłok na Śnieżce porównywalny jest do tego nad Morskim Okiem. Względnie nie trudne szlaki podejściowe, wyciąg krzesełkowy na Kopę i czeska kolej gondolowa umożliwiają osiągnięcie szczytu praktycznie każdemu. Z jednej strony to super - jest to w końcu najwyższy szczyt Czech i Karkonoszy, zaliczany do Korony Gór Polski i Korony Europy. Z drugiej jednak strony, jak wspominałem wcześniej, tłok to ostatnie, czego szukamy w górach. Po kilku minutach postanawiamy więc zejść.
Idziemy przedłużeniem czerwonego szlaku, którym dostaliśmy się na szczyt. Jest to tzw. Droga Jubileuszowa, lub Droga Przyjaźni Polsko-Czeskiej. Dochodzimy nią łagodnie do Śląskiego Domu, gdzie robimy nieplanowany dłuższy postój - za szybko po podejściu na szczyt nakarmiliśmy Mojka, i przez dalszy wysiłek zwrócił cały obiad. Rozkładamy się wygodnie na trawie przed schroniskiem i zapadamy w prawie dwugodzinną drzemkę.
Gdy wszyscy czują się już dobrze kontynuujemy schodzenie czarnym szlakiem w kierunku górnej stacji wspomnianej wcześniej kolejki na Kopę. Za nią dochodzimy do Białego Jaru, skąd Śląską Drogą schodzimy aż do wodospadu na Łomnicy. Stąd do auta docieramy w 15 minut, czyli po 6h20m od jego opuszczenia.
Komentarze