Nie wszędzie psy są tak mile widziane jak w południowych Włoszech. Gdy pytamy, czy można wejść z psem, zarówno w muzeach jak i restauracjach najczęściej spotykamy się ze zdziwieniem, że takie pytanie przyszło nam w ogóle do głowy. Wyjątkiem jest kilka rezerwatów przyrody jak np. Syrakuzańska Pantalica. W górach jednak nie ma z tym problemu. Czytałem o psach wchodzących na Corno Grande, Instagram pełen jest zdjęć czworonogów na szczycie Pizzo Carbonara, nawet w warunkach zimowych, nie inaczej jest także na zboczach Etny.
Etna jest nadal aktywnym wulkanem, którego powierzchnia jest niemal dwukrotnie większa niż powierzchnia całych Tatr, nie trzeba więc od razu pchać się na główny wierzchołek, położony ponad 3350 metrów nad poziomem morza. Na pierwszą psią wycieczkę w góry po przerwie (ostatni raz byliśmy razem w Bieszczadach w 2020) spokojnie wystarczy któryś z 200 pomniejszych kraterów.
Wczesnym przedpołudniem dojeżdżamy do Rifugio Sapienza - położonego na wysokości 1900m npm schroniska. Aura jest to zupełnie inna niż na dole - do samochodu pakowaliśmy się w temperaturze 17 stopni, na górze przywitał nas śnieg i wiatr. Jest dość tłoczno, najwyraźniej Etna jest weekendową rozrywką dla lokalsów także zimą.
Podchodzimy na 1szy krater od strony parkingu, Silvestri Inferiori. Jest to niższy (1886m) z kraterów Monte Silvestri, które powstały podczas erupcji pomiędzy sierpniem a grudniem 1892r. Nazwane zostały na cześć wybitnego Włoskiego wulkanologa i prezesa Włoskiego Związku Alpinizmu, Orazio Silvestriego. Obejście całego krateru, razem z postojem na zdjęcia zajmuje nie więcej niż 15 minut.
Po drugiej stronie szosy zaczyna się szlak na wyższy z bliźniaczych kraterów - Silvestri Superiori (2002m). Bardzo sypkie i dość strome żwirowe podejście w około 15 minut wyprowadza nas na krawędź imponującego krateru.
W najwyższym jego punkcie zakładamy raki i schodzimy z drugiej jego strony, kierując się w stronę Monti Calcarazzi (2057m), po drodze mijając przysypaną śniegiem (i wyglądającą na dawno nie odwiedzaną) grotę lawową (do której jednak nie wchodzimy ze względu na psa). Sunąc do góry na przemian śniegiem i sypki, wulkanicznym pyłem, wychodzimy na krawędź trzeciego już krateru po niecałych 25 minutach. Ten podwójny stożek to pozostałość po erupcji z 1766r, tak chętnie umieszczanej na XVIIIw obrazach i rycinach.
Ruszając dalej w stronę Doliny Bawoła (Valle del Bove) podchodzimy dość stromym śnieżnym stokiem pionowo do góry. Ponieważ śnieg jest bardzo miękki i zapadamy się po pas, postanawiamy spróbować przejść po pyle, skałach i czymś, co wygląda na uschnięta trawę.
Niestety, nie jest to najlepsza decyzja. Ten gatunek trawy, zwany kolczatkiem orzęsionym, jest bardzo mocno kłujący - sam przekonuję się o tym, gdy wpadam na niego ręką poślizgując się na śniegu (gruba rękawiczka nic nie pomaga) a chwilę później ten sam numer powtarza nasz Mojo, co u niego kończy się krwawieniem z łapki. Uznajemy, że starczy, i z wysokości 2100m wycofujemy sie pionowo w dól do ulicy, a potem na parking.
Komentarze